POŁAMANIA KIJA...CZYLI
OPOWIEŚCI WĘDKARSKIE
Nie będzie to opowieść o
zmaganiach z rybą życia, bo jakoś nic wielkiego na tym jeziorze nie złowiłem.
Owszem, łowiłem okonie ponad kilogramowe, leszcze ponad 2,5 kg, węgorze ponad
1,5 kg. Ale moim marzeniem było złowienie szczupaka ponad 10 kg. Niestety, nie
trafiłem na takiego...
Mój romans z Jeziorem Tejstymy trwał od 1995 r. do zimy
2000. Łowiłem na nim z moim ojcem, w
latach 74-75. Było nie udostępnione do wędkowania, ale mój ojciec jakoś
załatwił zezwolenie. Złowiłem wtedy medalową wzdręgę (0,81 kg ). I wróciłem na
nie w 1995 roku. Jednym z powodów, dla których wybrałem J. Tejstymy a nie J.
Lutry było twierdzenie Wieśka L. ,że jest to tak trudne łowisko, że tylko
przypadkiem coś się w nim złowi. Lubiłem takie wyzwania. Ponadto cisza, spokój
i niewielu wędkarzy.
Łódź postawiłem w zatoczce p. Ryśka, rybaka i strażnika w
jednej osobie. Kłusownicy mówili na niego ,,cyrkowiec’’ , dlaczego nie wiem do
dziś. Ale p. Rysiu był bezwzględnym ochroniarzem jeziora i swoich siatek.
Wypływał na jezioro co noc. Polubił mnie p. Rysio. Pozwalał wędkować w nocy.
Pomagałem pilnować jeziora. Radził mi, gdzie mam stawać za węgorzem, a gdzie za
leszczem. Tylko jakoś nic poważnego nie czepiało się moich wędek. Natomiast jak
ja coś ciekawszego złowiłem, to w następną noc stały już tam siatki. Taki był
p. Rysio...
Dwa lata łowiłem bez sukcesu.
Poznawałem jezioro, łowiska, zwyczaje ryb. Byłem cierpliwy.
Nastał rok 1997. Gorąco było
już w maju. Czerwiec i lipiec równie gorące i w dodatku bez deszczu. Rybie
brakowało tlenu na głębszej wodzie i wieczorami podchodziła na 5-6 m , na skraj
zanurzonej roślinności. Zrozumiałem to, gdy złowiłem zupełnie przypadkowo kilka
ponad 2 kg leszczy. Na 8-10 m mniej więcej.
A J. Tejstymy jest głębokie na 33 m, brzegi strome. Głęboka woda zaczyna
się za pasem trzcin schodzi do 15 – 20 m. Ale mnie udało się namierzyć w miarę łagodne zejście, do 12 m. Tyle, że
miałem duży problem z kotwiczeniem łodzi. Miałem nierówne kotwice a łajba duża.
Wymyśliłem wiązanie do drzewa na 30 m w
głąb jeziora. Tutaj zacząłem nęcić leszcze...
Gruntówką sięgałem zejścia
na płaskie dno a wędka spławikowa sięgała 8-10 m na łagodnym skosie. Nęciłem
makaronem, pęczakiem, młodymi ziemniakami i rosówkami. Do tego pół torebki
Pedigrie Pal. Robiło się cale wiadro zanęty. Na hak zakładałem rosówki. Zamiast
spodziewanych leszczy czepiały się krąpie. No i 2 węgorze ( 1,50 kg i 1,60 kg
). Jednak po kilku dniach leszcze weszły w zanętę. Zakładałem już wtedy młode,
małe ziemniaczki, które gotowałem w mundurkach. Co się działo to trudno opisać. Na gruntówce brania, że żyłka
0,20 mm pęka. Nie mogłem uwierzyć. Nowa 20tka nie wytrzymuje. Może kij był za
twardy, może za mocno ciąłem. Często piłeczka klinowała się w kratce
podłogowej. Ale jednak łowiłem leszcze ponad 2 kg. Owej pamiętnej nocy lipcowej
złowiłem 9 leszczy. 8 powyżej 2 kg a
najmniejszy miał 1,30. Tego roku złowiłem 34 leszcze powyżej 2 kg........
Leszcze były bardzo
płochliwe. Jakieś pukniecie w łodzi i odpływały. Któregoś razu zabrałem ze sobą
Mirka Sz. Miał krótki kijek węglowy i bawił się na rosówkę z krąpiami.
Wiedziałem, że leszcz nie podejdzie i nocne wędkowanie mamy z głowy. Mirońcio w
końcu zasnął, ale tak chrapał, że kiwało łódką do rana. Tuż przed świtem
wyrzuciłem do wody pół wiadra zanęty.
Brania zaczęły się wkrótce. Wyjąłem 3 leszcze ponad 2 kilowe i dopiero
wtedy zbudziłem Mirka. Nie chciałem wracać do domu na pusto.....
Jezioro Tejstymy to również
piękne okonie. Pierwszego medalowego złowiłem 4 grudnia 1998r. Byłem wtedy z
Januszem W. Miałem tępy świder, ale Janusz twierdził, że jego idzie jak
brzytwa. Wywierciliśmy i to wspólnie kręcąc ze 3 otwory......
Za wyspą, na blacie
dostrzegłem 2 wędkarzy. Łowili na błyski a otwory wybijali siekierami.
Poszedłem za nimi i wpuszczałem mormyszkę w ich otwory. W którymś przytrzymanie
i coś wielkiego ucieka od otworu. Wyjmuję okonia 1,30 kg. Po chwili drugie branie na mormyszkę. Jednak
ten okoń ucieka z moją ulubioną mormyszką. Wołam Janusza. Oniemiał. Takiego
okonia jeszcze nie widział. Wyjmujemy jeszcze kilka mniejszych okoni i koniec
brań. A panowie przed nami nie mieli nawet pobicia...
W lipcu 99r.
Złowiłem 2 ponad kilogramowe okonie. Pierwszy wziął 7 lipca na małego krąpia.
Miał 1,25 kg. Drugiego złowiłem 14 lipca na twistera ( miodowy z pieprzem, 9 cm
). Miał 1,43 kg i 46 cm długości. Mogę powiedzieć, że złowiłem go dzięki
Ryśkowi B., który pokazał mi jak łowi z opadu. Rzucał, liczył do 8 i zacinał w
ciemno chyba. I pół kilowy okoń siedział na gumce. Zacząłem łowić tą metodą. I
udało mi się trafić na żerowanie większego okonia....
Łowiliśmy też sporo szczupaków, ale mniejszych.
Któregoś późnego wieczora ,kiedy w zasadzie spływaliśmy już do przystani
Zbyszek krzyknął, że ma szczupaka. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby
nie to, że było już zupełnie ciemno. Końca swojej wędki nie widziałem. Rysiek
podebrał Zbyszkowi ponad 2 kg szczupaka. Nawrót. Rysiek zakłada dużego, białego
Mannsa. I on ma atak szczupaka. Wyjmuję mu 3 kg sztukę. Nie mam tak dużej gumy
więc spokojnie złożyłem swoją wędkę i biegałem po łodzi z podbierakiem. Tylko
księżyc, który był właśnie w pełni był świadkiem tego niecodziennego
wędkowania....
Przygoda z J. Tejstymy została brutalnie przerwana
zimą 2000 roku. Miejscowi kłusownicy i kryminaliści w zemście poniszczyli
łodzie stojące na przystani p. Rysia. Moja była ze sklejki, więc nie mieli
problemu powybijać siekierą dziury........